Skip links

Życie po życiu, czyli co robią nasze śmieci kiedy odchodzą?

Co jakiś czas media budzą się w temacie śmieci nieubłaganie zalewającymi Ziemię. Zazwyczaj dzieje się to wtedy, gdy śmieci niespodziewanie zamiast na wysypisko, zalegną przez dłuższy czas w którejś z metropolii.

Tak działo się jakiś czas temu w Neapolu, teraz głośna jest sprawa największego miasta na Świecie – Meksyku.

Również Warszawa, posiadająca nieopodal największe (jak niektórzy twierdzą) wysypisko w Europie, zdecydowała się na tek krok. Nie wiem, gdzie teraz podróżują warszawskie śmieci, ale na pewno nie do Łubnej, bo została ona około rok temu zamknięta, a jej następczynie Łubna II nie wystartowała z powodu protestów mieszkańców.

Wszystkim nam temat śmieci powinien być bliski – powinniśmy je segregować, dbać o to, by z naszych domów nie wychodziło ich nadmiernie dużo, np. poprzez rozsądne zakupy. Taka jest teoria.

Mieliśmy okazję zobaczyć, jak wygląda wysypisko w Łubnej, jej przytłaczający ogrom i różnorodność składowanych tam odpadków. Od razu powiedzieliśmy sobie –

to miejsce powinno być celem szkolnych wycieczek.

Może nie w lecie, kiedy fetor jest tam nie do wytrzymania, ale np. jesienią, żeby śnieg jeszcze nie przykrył tego, co trafia tam z naszych wiaderek, ale, żeby temperatura pozwalała to obejrzeć.

Na koniec śmieciowej wycieczki jeden pozytywny fakt – gaz, który wydobywa się ze śmieci, jest wykorzystywany do ogrzewania okolicznych domów.

Kolejnym naszym krokiem w ramach zlecenia był gigantyczny szrot w Swarzędzu dosłownie pożerający całe samochody – i to niekoniecznie takie niebieżne, bo zdarzają się tam także egzemplarze prosto z fabryki. Czemu? Powody są rozmaite, np. wady fabryczne, których już nie można usunąć, aby samochód trafił do sprzedaży.

Trzeba przyznać, że Berta, jak nazwał ją Alan, robi wrażenie. Jej metalowe ciało niczym modliszka

chrupie stal jak krakersy,

zostawiając z nich jedynie hałdy drobniutko pociętych blaszek.

Po tej demonstracji siły trafiliśmy w miejsce, które zapewne ucieszyłyby Goethego w kontekście jego ostatnich słów. Mehr Licht to słowa doskonale pasujące do fabryki obecnie należącej do Philipsa, w której od kilkudziesięciu lat wytwarza się różne źródła światła – tak zwane żarówki, tudzież świetlówki.

Piła to jedno z tych fascynująco podupadłych miast, które po zredukowaniu liczby województw z 49 do 17 znacznie straciła na swoim prestiżu. Nie mieliśmy nawet okazji zobaczyć centrum tego miasta, bo do Philips Lighting Poland (wcześniej Polam Piła) droga prowadzi obwodnicą, jednak na długo pozostanie nam w pamięci sporych rozmiarów hotel, w którym zajęte były dwa pokoje, wystrój przypominał zapomniane mauzoleum PRLu, ale za to wszystkie rury CO były z najszczerszej miedzi. Zresztą obiecane ciepło wyparowało wraz z naszym snem.

Sama fabryka żarówek nowoczesnością niczym nie ustępując podobnych takim na Zachodzie (czytaj: w Chinach). Nasz przewodnik okazał się być człowiekiem ze sporym zacięciem do gawędy, a jego wiedza rozświetliłaby mroku hal, nawet gdyby zabrakło prądu.

Ostatnim etapem naszego tournée po zachodnich rubieżach była przetwórnia sprzętu AGD we Wschowej. Po drodze jeszcze dobry obiad w Kaliszu i regenerujący nocleg w busie, a potem przygoda z odzyskiwaniem freonu, mieleniem izolacji kabli i nieskończonym horyzontem przykrytych śniegiem lodówek (prawie jak u Malewicza – białe na białym).

Tak oto w dużym wycinku prezentowało się nasze zlecenie sprzed roku. Rzućcie jeszcze okiem na galerię, aby poczuć atmosferę naszej wyprawy.